Kryjówka
Gdzie uciec?
między ludzi – boleśnie
do lasu – deszcz i śnieg
na cmentarz – jestem zbyt żywy
w kościele – wyglądam ubogo
w ciele – coraz kulawiej
w domu – obco
Na parapecie okna przysiadł wróbel,
ma takie fajne miejsce.
Deszcz
pada i szumi
i nie ma już krzyków na podwórku
lubię deszcz
jest prawdziwy
i jest cisza w tym szumie
kiedy jestem mokry
jestem czysty
Olkusz 2011
Są tacy
Są tacy, którzy patrząc ponad plecami innych
wspinają się na palce.
I są ci z przodu;
– są tacy przed sceną,
którym dźwięk dudni a widzą tylko fragmenty
– są tacy przed mównicą,
im słowa przelatują nad głową
i sens spada daleko za nimi
– i są tacy przed ołtarzem,
poprawiają krawaty, gładzą futra
i są pierwsi w kolejce do opłatka.
To są ci, których kark boli
od patrzenia w górę
a łokcie od rozpychania.
Więcej z tyłu ogarnąć,
czy być bliżej ogarniając mało?
Olkusz 2011r. Kingusi i Kacperkowi
Warte podniesienia
Nie wiem ile mnie zostanie,
ile m n i e ktoś podniesie,
co usunie, jak przeszkodę
a co zatrzyma.
Bo dotąd będę, dokąd będę,
choćby w tych fragmentach
rozsianych na wszystkie cztery strony,
bo nie życie a jego strzępki zostają.
Może ktoś je podniesie,
jak bursztyny z plaży.
Krople
słońce wznosi nas mgłą do obłoków
i obłokiem stajemy się wielokształtnym,
zasnuwamy błekity, gwiazdy,
żeby spaść powrotnie,
nieświadome przeznaczenia
w morzu giniemy a oceany tworzymy,
wsiąkamy w pustynie, drążymy skały,
wymodlone, przeklęte, twórcze, łzawe,
mikroskop otwiera w nas nowe mikrogalaktyki,
bywamy kleksem, darem, dziechciem i miodem
i ciągle nie dość słów
o jednej tylko kropli
Płatki
z form skrajnych stajemy się płatkami
płatkami śniegu
bliskie gwiazdom, tuż przed niebem
przemykamy jak mole nieuchwytnie,
jesteśmy cudem i darem,
ulotne, lotne minilatawce,
niepowtarzalne arcydzieło ornamentu,
ciepła dłoń daruje nam tylko chwilę,
oko nie zdąża z podziwem,
stajemy się domem, pierzyną, zaspą i bałwanem,
giniemy wiosennym brudem,
żeby w końcu dać przebić się kwiatom
i jak co roku opaść,
bywa – na czubek małego, dziecięcego noska
Ziarenka
jesteśmy życiem w grudach ziemi,
i drobiną skały wygłaskanej strumykiem,
wydmami pustyni i tłem piramid,
plażą, ziemią i rdzeniem perły,
spoiwem drapaczy chmur, wiejskich chat
i wakacyjnym zamkiem podmywanym falami,
dnem i nieboskłonem,
każde z osobna jak maleńkie bursztyny
mamy kształt prawie idealny
i poczucie wartości
Znaki
nie te na niebie, lecz bliższe
znaki pisane,
kłute, ryte, malowane, grane, śpiewane,
kroją nas i stylizują jak modelki
zamknięte w opasłe tomy współtworzymy dzieła i konstytucje,
te na piasku i w skale, jedwabiu i stali,
zawsze dla kogoś i po coś,
bliskie i potrzebne,
przypisane każdemu
i służalcze każdemu
dobrane wśród miliardów kombinacji
stajemy się osobiste i wierne jak pies
Nemo
mogę wejść ? jestem nikt
prawie nic nie chcę,
może tylko usiąść, żeby być
popatrzeć w milczeniu, ale gdzieś blisko,
żeby nie w dal ona jest taka sina,
posłuchać, oprzeć się wygodnie
i zaraz pójdę, bo nie potrzebuję niczego,
tylko, żeby chwilkę być.
Sen
teraz boję się usnąć,
bo boję się obudzić
pocałowałem Cię w dłoń,
i miałaś te śliczne, kochane oczy
byłaś chora, szukałem lekarstwa
pobiegłem
i obudziłem się
zostawiłem Cię
dlaczego się obudziłem?
Coś złego
coś złego jest w tym,
że widzę inaczej, choć więcej ponoć,
tyle, że to mnie zachwyca
i chyba złe też to,
że czuję więcej i radośniej i boleśniej,
ale radości zawsze mogę się uchwycić
coś złego jest w tym,
że na ulicy omijam ludzi,
choć staram się ich rozumieć
boję się rozmów.
Ciężar
jeszcze pół godzinki
i w górę osiem schodów,
dostanę dwie duże puszki
zupy pomidorowej,
płatki, herbatniki,
może mleko?
podpiszę się w rubryce
cukru znowu nie ma
spojrzenie wydającej — ciemne
wracam do mieszkania
omijam ludzi
ciężkie zupy
cięższe to spojrzenie
Gwiazdy
Tyle guzików odkopano w Katyniu
a pamięć ciągle je przyszywa.
Tylu ludzi wspominamy z ciepłem
a bezpowrotnie odeszli.
Tyle snów wyśniliśmy
a umknęły po spojrzeniu w okno.
Tyle gwiazd mruga na niebie,
choć miliony już dawno wygasły.
Gwiazdy przemijają najdłużej.
Przyjdzie czas
Przyjdzie czas.
To nie strach
a tylko może osacza,
nie paraliżująco, dotkliwie,
kurcze! — zbyt normalnie,
za—–normalnie.
Zawirowało, wchłonęło.
Zdjęcie
Przetargałem nasze zdjęcie
na dwie oddzielne połowy,
oddzielne.
Na mojej została jeszcze
Twoja dłoń na moim ramieniu.
Jak to wydrzeć?
Nierówno rozdarte zdjącie,
nierówno rozeszłe życie.
Twoja dłoń ciągle ciąży mi
na ramieniu.